Kamczatka, tym razem od spodu
To nie fragment wiekowej dąbrowy, lecz znów Kamczatka, tym razem nie z góry, a od spodu. Spowity zielonkawą mgłą dąb rośnie zaraz przy synagodze i chyba musiałem przejść przez płot, by zrobić takie ujęcie. Na naszej Kamczatce praktycznie nie rosną drzewa, jest jedno, ale kto wie, czy nie najpiękniejsze w całym mieście. Patrząc na jego konary niejako automatycznie człowiek chce nadinterpetować losy Żydów pochodzących z Kępna i wspominać o Olivi Newton-John, Edwardzie Laskerze, Maxie Bornie czy Hermanie Aaronie, których rodowody można z Kępna wywieść.
Naiwność w takowym spojrzeniu na historię jest typowa i porównywałbym ją do gloryfikowania każdego, kto „sięgnął” po broń w kluczowym momencie historii, miast gloryfikować tych, którzy historię tworzyli pracując u podstaw. Niemcy (o Polakach celowo nie wspominam) byli z miejscem pochodzenia, z korzeniami bardzo mocno związani, Żydzi - wprost przeciwnie. Nie oszukujmy się, pomimo tych pięknych kamienic na rynku, wspaniałej szkoły (tzw. „czwórka”), synagogi, czy próchniejących kości zalegających pod ziemią gdzieś na zachodnich rubieżach Kępna, hen, pod Chojęcinem Kępno było dla Żydów tylko jednym z przystanków w ich wędrówce do Ziemi Obiecanej. Czytając ich życiorysy mam wrażenie, że myśleli nie tylko o tym, by ponownie zjednoczyć diasporę ale o tym, jak wyjechać do Breslau czy jeszcze dalej do New York’u.
Na wieść o odrodzeniu Polski i przyłączeniu Kempen do Macierzy, większość „naszej” diaspory zaczęła pakować manatki i ponoć bywało, że kamienicę za dobry kożuch potrafili oddać. Kończąc, zastanawiam się czy i polskiej winy nie było w tym trochę, bo nasze społeczeństwo wcale naszych starszych braci w wierze nie akceptowało i jako drzewiej bywało, tak i teraz często nie akceptuje.
Komentarze
Prześlij komentarz